Fremantle Highway – samochodowiec nie zapalił się od aut elektrycznych

Chciał wysadzić urząd miejski w Rotterdamie

Niektórzy z nas mieli w klasie taką osobę, takiego rozrabiakę, który był zawsze wszystkiemu winien. Obojętnie co by się nie działo, to belfer zawsze pierwsze podejrzenia kierował na niego. Okazuje się, iż obecnie takimi „rozrabiakami” są samochody elektryczne. Gdy w ogniu stanął Fremantle Highway wszyscy założyli, że zapalił się właśnie przez baterię takiego pojazdu. Nowe fakty z badania jednostki zaczynają jednak przeczyć tej teorii. Co więc się stało na pokładzie?

Winny?

Kilkanaście dni temu poinformowaliśmy Państwa o ogromnym pożarze i ryzyku zatonięcia Fremantle Highway – samochodowca płynącego u wybrzeży Holandii. Strażacy i ratownicy morscy długo walczyli o utrzymanie jednostki na powierzchni. W końcu udało się wygrać z pożarem i zaholować statek do niderlandzkiego portu. Od tego czasu na wypalonych pokładach cały czas pracują ratownicy okrętowi, eksperci z zakresu ubezpieczeń i pożarnictwa. Ci pierwsi chcą odzyskać z pokładu sprawne, nietknięte ogniem pojazdy. Ci drudzy badają przyczynę całego zajścia i z tych badań coraz bardziej wynika, iż „główny winny”, czyli samochód elektryczny, nie miał nic wspólnego z pożarem.

 

Szok

Dla samych ekspertów to był szok. Gdy bowiem tylko pojawiła się wieść, iż na pokładzie samochodowca było ponad 500 elektryków wszystkie media, w tym i my, założyły, że przyczyną jest właśnie bateria jednego z tych pojazdów. To samo zresztą zakładali eksperci marynistyki i strażacy. Już teraz jednak wiadomo, iż ogniwa jednego z tych aut nie doprowadziły do pożaru. Wiadomo również, iż za problemy z ugaszeniem ognia też nie odpowiadają elektryki.

 

Niespodzianka

Jak to odkryto? W dość zabawny sposób. Jak pisaliśmy kilka dni temu firma ratownicza, którą kieruje Peter Berdowski ma za zadanie wyciągnąć z samochodowca nieuszkodzone auta. Gdy jej ludzie dotarli na jeden z pokładów, znaleźli dziesiątki nienaruszonych przez ogień maszyn. Ku ich zdumieniu okazało się, iż auta te to właśnie elektryki. W miejscu, gdzie miał rzekomo pojawić się ogień, ten nawet tam nie dotarł.

8 pokład

Wiadomość tę potwierdzają również eksperci z zakresu pożarnictwa. Sądząc po tym co zastali na pokładach epicentrum pożaru miało miejsce na pokładzie ósmym (z 12 na jednostce), gdzie, jak wstępnie ustalono, nie było tych „niebezpiecznych” samochodów.

Ogromne straty

Przysłowiowe mleko jednak już się rozlało. Wiadomość o tym, że to nie auta elektryczne stoją za pożarem, dotrze zapewne do niewielkiego procenta odbiorców, którzy słyszeli pierwsze newsy o tragedii Fremantle Highway. Wskazywano w nich właśnie na pożar baterii i to, że statek zamiast 25 elektryków przewoził ich 500. Wszystko to doprowadziło do tego, iż auta elektryczne mają coraz gorszą renomę. Z każdą bowiem informacją o pożarze takiego pojazdu w ludziach rośnie strach, strach przed tym ekologicznym środkiem transportu.

 

Źródło:  Chip.pl