Rakotwórcze substancje rzucane do holenderskich rzek i kanałów
W holenderskich wodach Markermeer i IJsselmeer można natrafić na miejsca wysokiego skażenia chemikaliami, w tym i tymi zwiększającymi ryzyko zachorowania na raka. Jak te substancje trafiły do wody? Wszystko to efekt bilansu zysków i strat oraz dziur w niderlandzkich przepisach.
W Królestwie Niderlandów, z racji na specyfikę tego kraju, transport towarowy odbywa się nie tylko po drogach czy torach kolejowych. Wiele substancji przewożonych jest na barkach drogą wodną. Z tego sposobu transportu bardzo chętnie korzystają np. firmy zajmujące się przewozem płynnych substancji chemicznych. Śródlądowe tankowce pełne ropy, rozpuszczalników czy innych tego typu płynów co roku pokonują tysiące kilometrów po tamtejszych rzekach, kanałach czy zbiornikach takich jak Markermeer i IJsselmeer. Niestety skutkiem ubocznym tego działania jest potężne zagrożenie dla środowiska naturalnego, w tym i dla człowieka.
Trucizna na pokładzie
Nie chodzi tu bynajmniej o to, iż jednostki te są stare i skorodowane. Pod tym względem niderlandzkiej flocie nie można nic zarzucić. Również załogi są odpowiednio przeszkolone jak obchodzić się z tym ładunkiem. Wypadki polegające więc na zatopieniu lub rozszczelnieniu się tego typu tankowców są tak samo prawdopodobne jak trafienie szóstki w totolotka. Dlatego też paradoksalnie transport ten jest bezpieczniejszy niż drogowy, tam bowiem łatwiej o kolizję z cysterną wiozącą, np. kwas siarkowy.
Czyszczenie zbiorników
Skąd więc rakotwórcze substancje w wodzie? Tutaj wszystkiemu winne są procedury, a dokładnie jedna odpowiedzialna za odgazowywanie. Pod tą tajemniczą nazwą kryje się nic innego jak czyszczenie zbiorników. Wiadomo bowiem, iż po opróżnieniu ładunku i przed ponownym napełnieniu inną substancją pojemniki ładowni muszą być czyste. I faktycznie marynarze czyszczą przestrzeń ładunkową. Na holenderskich wodach dochodzi średnio do 400 takich zabiegów rocznie. W teorii nie ma w tym nic złego. W praktyce jednak podczas czyszczenia zbiorników uwolnione substancje mogą trafić do wody lub na ląd. Nie zawsze bowiem udaje się utrzymać je na pokładzie. Do wody trafiają więc często związki rakotwórcze, trujące czy zaburzające równowagę ekologiczną danego ekosystemu.
Nie wolno?
W idealnym świecie tego typu działania powinny odbywać się w suchym doku. Substancje pozostałe po odgazowywaniu byłyby skrzętnie zbierane i neutralizowane. W rzeczywistości jednak wiele załóg dokonuje tego na wodzie podczas rejsów powrotnych. Nie jest to zbyt dobre dla środowiska. Niemniej jednak jeśli ma to miejsce w rejonach, gdzie przepływ wody jest duży, skażenie szybko zanika.
Dziurawe przepisy
Tu jednak kłaniają się holenderskie przepisy i chaos w nich zawarty. Przykładowo, Prowincja Flevoland zabrania takich działań u siebie. W rzeczywistości jednak na mapach Ministerstwa Infrastruktury i Gospodarki Wodnej w ich rejonie m wolno to robić. Kapitanowie czyszczą więc tam zbiorniki i zatruwają wodę. Na apele władz lokalnych, ministerstwo wskazuje jedynie, iż jeśli samorząd chce zakazu, musi sam go egzekwować.
Przepisy to jednak tylko jedna strona medalu. Nie wszyscy przewoźnicy stosują się bowiem do tych wytycznych. Zresztą niektóre miejsca do odgazowywania są wyjątkowo krótkie. Wystarczy więc mały poślizg, a substancje po myciu zbiorników trafią do wody kilometr dalej. Tam zaś nurt może okazać się zupełnie inny, chemikalia zdąża więc upaść na dno, zatruć ryby tam żyjące i nas, którzy te ryby zjedzą.
Poniższa mapa wskazuje gdzie wolno, a gdzie nie wolno tego robić. Odradzamy więc kąpiele czy wędkowanie w zielonych, czyli dozwolony do odgazowywania miejscach.