Pyrrusowe zwycięstwo PVV?

Najwyższa frekwencja od ponad 30 lat

W siedzibie PVV w środę wieczorem strzelały korki od szampana. Partia, na czele której stoi Geert Wilders, wygrała wybory. On sam zaś stwierdził, iż zamierza zostać premierem. Zdobył bowiem na chwilę obecną (gdy pisano ten tekst były znane wyniki z 316 na 346 okręgowych komisji wyborczych), 37 mandatów wyprzedzając aż o dwanaście drugą siłę GL-PvdA. By jednak rządzić potrzeba aż 76 mandatów. Czy to się uda, czy PVV może powtórzy los PiS’u?

Chce współpracy

„PVV chce współpracować z innymi partiami” – przekazał Wilders, krótko po ogłoszeniu wyników sondażowych. Dodając jednocześnie, iż są teraz siłą, której nie można ignorować. Czy jednak na pewno? Pytanie o współpracę jest pytaniem dość trudnym. Już przy okazji wstępnych wyników wyborów informowaliśmy Państwa o tym, iż część partii odrzuciła możliwość koalicji z PVV.

 

Samobójstwo

Czemu? Dla niektórych partii współpraca z PVV mogłaby być politycznym samobójstwem. Wystarczy bowiem spojrzeć na manifest programowy PVV, w którym to partia prezentowała hasła sprzeczne z konstytucją i jawnie uderzające w równość obywateli. Doskonałym przykładem może tu być zakaz rozpowszechniania Koranu czy budowy nowych meczetów. To zaś sprawia, iż partie, które uzyskały głosy muzułmańskiej części społeczeństwa, mogły się z dnia na dzień pożegnać z jej wsparciem. Wilders jednak w ostatnich dniach dość mocno złagodził ton, wskazując, iż te plany trzeba odłożyć na później i chce wyciągnąć rękę do każdego.

 

Omtzigt

Najsensowniejszym wyborem dla PVV jest partia Pietera Omtzigta. NSC to duża, nowa partia. Sęk jednak w tym, iż jej lider już w trakcie kampanii stwierdził: „Nie można utworzyć rządu z kimś mającym takie stanowiska”. W czwartek zaczął jednak z tego się wycofywać, wskazując, iż został źle zrozumiany. NSC musi bowiem wejść do rządu jeśli chce przetrwać. Musi przekuć zaufanie wyborców w działanie. Wszystko to jednak daje nadal tylko 57 mandatów.

 

VVD?

Kolejnym wyborem powinno być VVD. Patria ta jednak sama do końca nie wie, na czym stoi. Po 10 latach ignorowania PVV to nagle ona ma najwięcej głosów, a VVD, który pod rządami Rutte był najsilniejszą partią, teraz jest daleko w tyle. Jeszcze we wtorek nowa liderka VVD Yesilgöz stwierdziła, iż nie stworzy rządu z PVV, ale to było przed wyborami i nikt nie wierzył w aż taką przegraną jej partii. Teraz więc sytuacja jest dla VVD dość niezręczna. Wiele więc wskazuje na to, iż zarząd partii poczeka na rozwój sytuacji. Jeśli bowiem okaże się, iż NSC nie dogada się z PVV być może będzie możliwość stworzenia wspólnej koalicji z partii "przegranych" (tak jak ma to miejsce w Polsce).

BBB

BBB nie pozostawia złudzeń. Caroline van der Plas powiedziała wprost, iż czeka na zaproszenie do negocjacji koalicyjnych od PVV. BBB ma jednak tylko 7 posłów.

 

Zadanie niemożliwe

Wszystko to sprawia, iż oczkiem w głowie Wildersa jest teraz VVD. Bez tej partii nie uda się stworzyć trwałej koalicji. Bez niej bowiem do rządu należałoby zaprosić wiele małych podmiotów. Im więcej zaś chętnych do zjedzenia tortu, jakim jest rząd, tym trudniej go podzielić.
Czy więc zobaczymy Wildersa jako premiera, czy też powstanie koalicja wokół GL-PvdA Fransa Timmermansa z VVD i NSC i D66. Te 4 partie miałyby bowiem 78 głosów i mogłyby stworzyć większość, o ile oczywiście udałoby się im porozumieć między sobą.

 

 

Źródło:  Nu.nl