Prawie jedna trzecia rybaków krewetkowych kończy działalność.

połów krewetek

Prawie jedna trzecia rybaków krewetkowych kończy działalność.

W porcie w Den Oever skrzynki ze świeżymi krewetkami są wyładowywane z kutra WR-98. Niespełna 200 kilogramów – tyle udało się złowić w ciągu doby. Kapitan Daan Hermans wraz ze swoim stałym, polskim współpracownikiem Jarkiem zarabiają na tym około 1200 euro. — Krewetki są ładne, choć raczej małe — ocenia Richard Scholten z giełdy rybnej. — O tej porze roku to normalne.

Po schłodzeniu krewetki trafią do zakładów obierania, a później do sklepów i restauracji. Takie transporty będą jednak coraz rzadsze. Daan Hermans, 32-letni rybak, zdecydował się skorzystać z dobrowolnego programu wykupu jednostek i zakończyć działalność. Jego kuter zostanie zezłomowany. — Mój ojciec kupił ten statek 32 lata temu, dokładnie wtedy, gdy się urodziłem. A teraz zamieni się w kupę starego żelaza. To w zasadzie podsumowanie całej historii — mówi gorzko.

Dobrowolna likwidacja floty

To, co widać w Den Oever, dzieje się wzdłuż całego holenderskiego wybrzeża. Flota krewetkowa liczy obecnie 161 jednostek z licencją, z czego niemal jedna trzecia ma zniknąć. Do połowy grudnia 48 rybaków zgłosiło się do programu prowadzonego przez RVO. Co istotne — to sami rybacy wystąpili z inicjatywą takiej likwidacji.

Jak tłumaczy Durk van Tuinen z Holenderskiego Związku Rybaków, obszary połowów systematycznie się kurczą. — Rybacy działają na terenach Natura 2000, takich jak Morze Wattowe i strefa przybrzeżna. Coraz więcej obszarów jest zamykanych. Do tego dochodzą wymogi środowiskowe, np. konieczność wymiany silników ze względu na emisję azotu. Koszt może sięgać nawet 100 tysięcy euro na statek.

Po latach rozmów z rządem i zgodzie Brukseli uruchomiono dobrowolny wykup.

Na pokładzie WR-98 Hermans czyści sieci. Resztki ryb i drobne krewetki muszą zostać dokładnie usunięte. — Jeśli się tego nie zrobi, wszystko zaczyna gnić, a szczury przegryzają sieci — tłumaczy. Statek przez najbliższe tygodnie będzie stał w porcie. Styczeń to słaby miesiąc na połowy.

Od lutego Hermans planuje jeszcze przez kilka miesięcy łowić w Niemczech, a potem definitywnie kończy. — To będzie koniec Wieringer 98 — mówi. Dorastał na statku, od dziecka pływał z ojcem André. — Tata ma teraz 66 lat. Cztery lata temu przeszedł na emeryturę. I tak pływał wyjątkowo długo.

Ojciec rozumie decyzję syna. — Jest mu przykro, ale wie, że chcę normalnie żyć — mówi Daan.

Koniec jednego etapu, początek nowego

Powody odejścia są jasne: brak holenderskich pracowników, coraz mniejsze łowiska i ogromne koszty inwestycji. — Kontynuowanie było zbyt dużym ryzykiem. Na wykupie nie zostanę milionerem. To kilka setek tysięcy euro, ale są jeszcze długi i podatki. Najważniejsze, że wyjdę z tego bez zadłużenia.

Hermans nie żegna się jednak z wodą. Planuje zdobyć uprawnienia morskie i pracować w innej branży. — Jedni znajomi trafili do pilotów portowych, inni do portu w Rotterdamie, jeszcze inni na żeglugę śródlądową.

W sterówce WR-98 parzy się kawa. Daan rozgląda się po miejscu, w którym dorastał. — Gdy miałem 12 lat, pierwszy raz popłynąłem po tym, jak pyskowałem mamie. Po tygodniu wróciłem chory od sztormu i pomyślałem, że może jednak warto się pilnować — wspomina z uśmiechem.

Miłość do morza jednak została. — Pływać nie przestanę nigdy. Kto wie, może jeszcze zobaczycie mnie na wielkim statku wycieczkowym.

Masz newsa

źródło: nos.nl