Policja ma na rękach krew ofiar z Schammenkamp?
Jak się okazuje na kilka dni przed wybuchem i pożarem na Schammenkamp w Rotterdamie, policja otrzymała dwa zgłoszenia dotyczące chemicznego zapachu unoszącego się w kompleksie. Czyżby więc bierność lub zaniedbanie policji doprowadziło do tego, iż zginęły trzy osoby?
Zgłoszenia
Okazuje się, iż w niedzielę 21 stycznia policja w Rotterdamie otrzymała dwa zgłoszenia dotyczące chemicznego zapachu unoszącego się w kompleksie na Schammenkamp. Pierwsze z nich pochodziło z godzin rannych, drugie wpłynęło wieczorem.
Działania
Ludzie raportowali, iż czują dziwny, chemiczny zapach, jakby aceton. Policjanci w obu przypadkach zdecydowali się interweniować, poprosili o pomoc strażaków. W obu przypadkach patrole nie odnalazły jednak nic niezwykłego. Również ekipa panów z czerwonych pojazdów nie znalazła żadnych skażeń. Czujniki nie wykryły gazów w powietrzu. Spawa została więc zamknięta, jako jedna z wielu, kiedy być może ktoś przypalił obiad lub czyścił coś wyjątkowo śmierdzącym środkiem myjącym.
Wybuch
Na interwencje te zwrócono ponownie uwagę po 29 stycznia, kiedy to ogromny wybuch, a następnie potężny pożar pochłonął życie trzech osób. Sprawa zaczęła się robić jeszcze poważniejsza, gdy w gruzach odnaleziono sprzęty wskazujące, iż w budynku produkowano narkotyki. W tym momencie stało się jasne, iż mieszkańcy faktycznie mogli czuć jakieś zapachy z laboratorium.
Do odpowiedzialności
Wątpliwe jednak, by patrole interweniujące 21 stycznia zostały pociągnięte do odpowiedzialności. Owszem policjanci ci mogą mieć problemy, ale tylko ze swoim sumieniem. Gdy bowiem przybyli na miejsce ani oni, ani strażacy nie znaleźli nic podejrzanego. Oficerowie nie mogli więc przetrząsać, przeszukać całego budynku. Nie było do tego podstaw prawnych, a stróże prawa muszą przecież postępować zgodnie z prawem, które reprezentują.
Posiedzi
Wiadomo jednak co z 34-letnim mieszkańcem Rotterdamu, Jalalem O. Jak pisaliśmy wczoraj, mężczyzna ten został zatrzymany w związku z podejrzeniem dotyczącym produkcji narkotyków w zawalonym budynku. Prokurator oficjalnie potwierdził ten zarzuty, sąd zaś zgodził się na kolejne dwa tygodnie aresztu prewencyjnego. Na chwilę obecną mężczyzna usłyszał zarzuty dotyczące tylko produkcji. Nie jest on jeszcze podejrzany o doprowadzenie do śmiertelnej eksplozji.
Długi proces
Jak wskazują eksperci sprawa O., to będzie bardzo długim procesem. Podejrzenie o udział w produkcji narkotyków to jedno. Pytanie, jaka była rola 34-latka, czy tylko wynajął pomieszczenia i był słupem, czy też może zajmował się całą redukcją. Pytaniem w końcu jest też to, czy jego działania bezpośrednio przyczyniły się do eksplozji. „Fakt, że laboratorium znajdowało się w gęsto zaludnionym miejscu, z pewnością odegrał pewną rolę” – mówi dziennikarzom AD Henny Sackers, emerytowany profesor na Uniwersytecie Radboud. Jeśli bowiem to właśnie O. doprowadził do eksplozji, prowadząc laboratorium w takim miejscu, grozi mu nawet dożywocie.
Problem jednak w tym, iż aby postawić jakiekolwiek zarzuty i potem utrzymać je w sądzie trzeba mieć mocne dowody. Tam zaś ogień wiele z nich strawił. Prokuratura będzie więc mieć bardzo trudne zajęcie, o ile O. lub ewentualni inni zatrzymani nie zdecydują się „sypać”.