Podnosząca się Moza – nieoczekiwana panika dzięki Belgom

Podnosząca się Moza - nieoczekiwana panika dzięki Belgom

Wielu ludzi mieszkających przy brzegach Mozy w Brabancji Północnej i Geldrii z niepokojem, a czasem nawet paniką patrzyło w nocy z wtorku na środę, na nurt rzeki. Ten bowiem znacząco się zwiększył. Poziom wody również zaczął rosnąć. Czyżby Holandię czekała powódź? Nie. Cały zaś strach był efektem zwykłego nieporozumienia.

Podejrzenia, iż coś z rzeką jest nie tak, potwierdziło Holenderskiego Centrum Gospodarki Wodnej. Wydało ono komunikat, iż faktycznie znacznie wzrósł przepływ głównego nurtu Mozy. To zaś zdaniem niektórych mogło oznaczać powódź. Nagły napływ wody z powodu ulewnych deszczy wzdłuż rzeki, w końcowym jej biegu może oznaczać miejscowe podtopienia. Optymizmu nie dodawały też obrazy z mediów, które pokazywały powódź w Afryce Północnej z tysiącami ofiar, właśnie na skutek powodzi spowodowanej nagłymi opadami.

 

Było, o co się martwić?

Same dane również nie napawały optymizmem. Zwykle o tej porze roku Moza powinna mieć przepływ średnio 80 metrów sześciennych wody na sekundę. Zeszłej nocy w Limburgii nagle osiągnął on 580 metrów sześciennych na sekundę, co mogłoby oznaczać nawet powódź natychmiastową. Ale jak to było możliwe?

 

Kumulacja

Okazało się, iż ten nagły przepływ to nie efekt powodzi, to też nie zbliżająca się na Mozie fala kulminacyjna, a jedynie efekt nieporozumienia i deszczu. Jak to rozumieć? Moza nie płynie tylko przez Holandię. Rzeka ta przepływa też przez Belgię, a Belgowie postanowili w nocy z wtorku na środę otworzyć tamy. To zaś skumulowało się dodatkowo z dużymi opadami deszczu, które jeszcze wzmocniły podniesiony już przez sąsiadów Holandii nurt.

Brak porozumienia

Dlaczego jednak holenderskie służby o tym nie wiedziały? Ponieważ za jazy i tamy w Belgii odpowiada nie państwo, a podmioty prywatne. To one zarządzają systemem retencji. Czemu zaś spuszczają wodę? Bynajmniej nie z powodu powodzi. Im więcej wody zostanie uwolnionej przez jaz, tym więcej energii zostanie wyprodukowanej przez znajdujące się na nich elektrownie i tym więcej firmy te zarobią pieniędzy. „Zarządzanie tamami w Walonii ma na celu inne interesy niż nasze” – mówi Renske Hamming z Rijkswaterstaat dziennikarzom Gelderlander, dodając „Mamy z nimi kontakt, ale ze względu na różne zainteresowania, cele i barierę językową nie zawsze porozumienie jest możliwe i jego wynik optymalny”.
Tak też było właśnie owej nocy. Belgowie z Holendrami nie doszli do porozumienia, co sprawiło, iż niektórzy zaczęli się niepokoić.

 

Holandia sobie z tym radzi

Jak jednak zauważają służby zarządzające wodami w Niderlandach, mimo nawet tak dużych, nagłych przepływów nie ma powodów do paniki. Rzeka jest odpowiednio zabezpieczona, a niderlandzkie systemu zapór, zbiorników retencyjnych potrafią zniwelować taki nagły napływ, tak by nie zagrażał on ludności.

 

 

Źródło: gelderlander.nl