Piloci biegną z bagażami
Czyżby piloci rejsowych samolotów tak marnie zarabiali, iż musieli łapać dodatkowe „fuchy”? Taka myśl przeszła przez głowę wielu pasażerom lotu Transavii, gdy zobaczyli jak kapitan wraz z drugim pilotem, zamiast przygotowywać się do startu, zajmują się załadunkiem bagaży do samolotu. Wyglądało to co najmniej dziwnie, jak jednak wskazują związki zawodowe to dobitne ukazanie ogromnego problemu w branży.
Na płycie największego lotniska w Holandii od kilku dni dzieją się dziwne rzeczy. Pasażerowie odlatujących i przylatujących na Schiphol są świadkami naprawdę niecodziennych wydarzeń. Niektórzy piloci opuszczają kabiny swoich samolotów i pomagają w rozładunku lub załadunku bagażu. Czasem do akcji włącza się również personel kabinowy. Wszystko to spowodowane jest brakiem kadr obsługi naziemnej. Jak wskazuje związek zawodowy FNV, podczas kryzysu koronowego lotnisko, by zredukować koszty, zwolniło wielu pracowników, w tym tych odpowiedzialnych za rozładunek i załadunek maszyn. Teraz gdy kryzys się zakończył, a ludzie masowo wylatują na wakacje, nagle nie ma kto obsłużyć tłumów. Lotnisko nie uzupełniło bowiem wakatów.
Post
Post, który wywołał całą burzę, pojawił się w sieci w połowie tygodnia. Można na nim zobaczyć dwóch pilotów Transavii pomagających załadować bagaże z wózka. Jak pisze autor postu „Piloci Transavii pomagają w obsłudze bagażu, aby zminimalizować opóźnienia dla podróżnych”
Piloten van @transavia helpen bij afhandeling van bagage om vertraging voor reizigers zoveel mogelijk te beperken pic.twitter.com/WOSCqVlm9f
— VNV.nl (@VNVPresident) August 5, 2021
Jak wskazują związkowcy problem ten początkowo dotyczył lotów Transavii, czyli niewielkiego przewoźnika. Obecnie jednak podobne incydenty miały miejsce nawet w przypadku maszyn KLM, czyli głównych holenderskich linii lotniczych.
Burza
Czemu taka sytuacja w ogóle ma miejsce? Jak wspomnieliśmy wyżej, na lotnisku brakuje personelu naziemnego. W efekcie personel, który pozostał, pracuje ponad siły. Jest go za mało, by obsłużyć wszystkie loty. W efekcie gdy, np. z wózkami bagażowymi do maszyny przyjeżdżały 3 osoby, tak przyjeżdżają tylko dwie lub jedna. To zaś prowadzi do opóźnień, te zaś do ogromnych strat finansowych, nie mówiąc już o irytacji pasażerów. Dlatego też niektórzy piloci dosłownie postanowili zakasać rękawy i pomóc w obsłudze swojego samolotu.
Problem jednak w tym, iż takie działania nie są dozwolone. Załogi ze względu na procedury bezpieczeństwa nie powinny opuszczać kokpitu. Piloci mają być wypoczęci, skoncentrowani i gotowi do lotu, a nie ledwo dyszeć po przerzuceniu kilku ton bagażu pasażerów, z którymi za chwilę mają lecieć. Niemniej jednak na chwilę obecną wobec lotników nie wyciągnięto żadnych sankcji. Z tego typu sytuacji cieszą się zaś związkowcy. Inicjatywa pilotów jest bowiem bardzo medialna i jak nic innego pokazuje problemy z personelem naziemnym, które trzeba jak najszybciej rozwiązać.
Wojna cenowa
Cała ta sytuacja rodzi pytanie czemu, jeśli nie ma już kryzysu, nie zatrudnić nowych pracowników? Wszystko jak zwykle rozbija się o pieniądze. Na Schiphol działa siedem firm prowadzących ze sobą wojnę cenową. Wszystkie one chcą oferować jak najniższe koszty dla lotniska, by móc obsłużyć, maszyny, by to z nimi zawarto umowy. To zaś odbija się na pracownikach tych podmiotów. Elastyczne umowy, maksymalnie cztery godziny pracy dziennie w największym szczycie, przy wysokim stresie, nie jest warte nico ponad 10 euro za godzinę. Przed epidemią mimo tych złych warunków udało się jeszcze znaleźć chętnych do pracy. Teraz zaś, gdy etat ten jest niepewny z racji pandemii, nikt już nie chce tam pracować, tym bardziej, iż może znaleźć lżejszą pracę za lepsze pieniądze. W takiej sytuacji wystarczy więc dodać do tego szczyt sezonu i przepis na kryzys braku personelu mamy gotowy. Kryzys, który ukazuje jak osoby zarabiające ponad 200 tysięcy euro rocznie, muszą zastępować ludzi zarabiający od 10,30 do 10,80 euro za godzinę.