Laboratorium narkotykowe w domu pogrzebowym
Tego policja raczej się nie spodziewała. Okazuje się jednak, iż przestępcy nie potrafią uszanować pewnych wartości. Tam, gdzie dla jednych jest ból i płacz po utracie bliskiej osoby, dla innych jest szansa na rozkręcenie swojego przestępczego biznesu pod bezpieczną przykrywką. Kto bowiem szukałby laboratorium narkotykowego w domu pogrzebowym.
To, co działo się na terenie jednego z holenderskich zakładów pogrzebowych, doskonale wpasowywałoby się w pewien znany serial o nauczycielu chemii. W budynku z jednej strony rodzina zebrana nad trumną bliskiej im osoby opłakuje śmierć krewnego. Za ścianą zaś, zaledwie kilka metrów dalej, znajduje się dobrze prosperujące laboratorium produkujące narkotyki syntetyczne. Brzmi niebywale? Tak, ale miało to miejsce w Rotterdamie.
Wykrycie
Laboratorium to znajdowało się w tak specyficznym miejscu, ponieważ nikt tam by go raczej nie szukał. Faktycznie, policja nie wpadłaby na jego trop, gdyby nie dość niecodzienne wydarzenie na autostradzie A77 w Beugen, w Brabancji. Zdarzenie to jednak bardzo dobrze wskazuje, jak zakamuflowana była cała produkcja.
Pewnego dnia policjanci zobaczyli na A77 BMW przerobione na karawan. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to jak nisko nad asfaltem znajdował się tył pojazdu. Samochód musiał być przeciążony. Funkcjonariusze zwykle nie zatrzymują tego typu samochodów. Śmierć jest bowiem pewnym tabu, nikt zaś chyba by nie chciał, aby pogrzeb jego krewnego opóźnił się, ponieważ policja badała karawan. W tej jednak sytuacji policjanci postanowili zrobić wyjątek. Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę.
Kartony zamiast trumny
W karawanie nie było trumny. Zamiast niej w przestrzeni ładunkowej znajdowało się 27 pudełek, w których było w sumie 675 kilogramów kwasu glicydowego BMK. Kierowca nie umiał się z tego wytłumaczyć. Środek ten nie służy do balsamowania. Jest on zaś niezbędny do szybkiej produkcji metamfetaminy. Być może gdyby pudełka te znajdowały się w trumnie, policja bałaby się jej otworzyć. Przestępcy postanowili jednak przewieźć cały ładunek na raz.
Transport ten zakończył się więc aresztowaniem kierowcy – kierownika zakładu pogrzebowego w Rotterdamie i jego pasażera.
Pożar
Rozpoczęło się więc dochodzenie, które miało doprowadzić policję do laboratorium. Gdy wydział narkotykowy wreszcie je odkrył, znajdowało się ono w zakładzie pogrzebowym. Część „laboratoryjna” budynku była jednak dość mocno wypalona. Doszło tam do pożaru. Wiele wskazuje, iż odpowiadał za niego pilot kierowcy, na nagraniach z monitoringu widać jak wybiegł z budynku, który chwilę później stanął w płomieniach.
Sąd
Sprawa trafiła więc do sądu. W minionym tygodniu szef zakładu pogrzebowego stwierdził, iż nic nie wiedział o laboratorium. Nigdy tam bowiem nie wchodził. Skrzynie zaś w karawanie należały do jego pilota, który poprosił go o pomoc. Prokurator jednak mu w to nie uwierzył, miał bowiem wiele czasu na zebranie dowodów. Zresztą sam szef zakładu był już kiedyś zamieszany w handel narkotykami.
Wyrok
W zeznania nie uwierzył też sąd, który stwierdził, iż umieszczenie laboratorium w takim miejscu jest haniebne. W efekcie skazał mieszkańca Rotterdamu na 42 miesiące bezwzględnego pozbawienia wolności. Co jednak ciekawe, mężczyzna ten nie stracił prawa do wykonywania zawodu grabarza.
Źródło: AD.nl