Kobieta pracowała 3 miesiące nie dostała ani centa

Kobieta pracowała 3 miesiące nie dostała ani centa

Niektórym z nas czasem przytrafia się sytuacja, iż pracodawca spóźni się z wypłatą. Powody mogą być tego różne. Zwykle jednak tego typu problem trwa jeden, maksymalnie dwa dni. W przypadku pewnej Holenderki był to "trochę" dłuższy czas. Kobieta po trzech miesiącach pracy wreszcie zgłosiła się do swojego szefa z pytaniem gdzie są należne jej pieniądze. W odpowiedzi otrzymała informację, która ją zszokowała.

Nowa praca

Holenderka znalazła nową pracę. Gdy przyszła do firmy musiała jednak najpierw przejść szkolenie wprowadzające, co nie było niczym dziwnym. Tym bardziej, iż branża zajmująca się technologią światłowodową nie była dla niej czymś dobrze znanym. Po szkoleniu nasza dzisiejsza bohaterka otrzymała między innymi swoje wizytówki i rozpoczęła realizację powierzonych jej zadań. Tygodnie mijały, zamieniały się w miesiące, a wypłaty na koncie jednak nie było. Kobieta początkowo nie chciała wyjść za roszczeniową i postanowiła poczekać. Gdy jednak po trzech miesiącach jej oszczędności mocno zmalały, a na rachunku bankowym nie pojawił się nawet 1 euro, poszła wreszcie do szefa. Jak zakończyła się ta sprawa?

 

Umowa

Kobieta w 2021 roku zgłosiła się do firmy zajmującej się sprzedażą kontraktów światłowodowych. Wysłała swoje CV, firma odpowiedziała. Strony doszły do porozumienia. Kobieta miała rozpocząć pracę 6 grudnia po szkoleniu wstępnym i zakończyć ją 4 kwietnia 2022 roku. Tak przynajmniej wynikało z podpisanej umowy.

 

Bez wypłaty

Pracowała 3 miesiące, nie otrzymała jednak wypłaty, zdecydowała więc rzucić tę pracę. Nie chciała jednak odejść ot tak. Poszła do kierownictwa domagać się zaległego wynagrodzenia. Dyrektor jednak stwierdził, że nie dostanie ona ani centa, ponieważ pomiędzy nią a przedsiębiorstwem nie ma żadnej umowy. Stwierdził, iż firma współpracuje wyłączeni ze sprzedawcami, którzy sprzedają abonamenty światłowodowe na zasadzie cesji. Pracownica kimś takim nie była i nie wykonywała żadnej pracy. Więc za co ta zapłata?

 

Szok

Kobieta była w szoku, ale się nie poddała. Przecież podpisała umowę, przecież chodziła do pracy. Miała dowody na to. Jednym z nich była umowa. Ona wprawdzie nie posiadała podpisanej umowy, tej dziwnym trafem jej nie przekazano, ale miała kopię niepodpisaną. Poza tym miała też wiadomości na WhatsApp, w której przedstawiciel firmy wskazuje, iż ma dla niej gotowe dokumenty. Potwierdzają to też maile, które otrzymała z firmy. To jednak nie przekonało dyrektora.

Sąd

Skierowała więc sprawę do sądu. Podczas rozprawy firma znów zaprzeczyła, iż kobieta dla nich pracowała. Jej rzecznik zasugerował nawet na oszustwo, iż rzekoma pracownica chciała od nich wyłudzić pieniądze, fałszując dokumenty. Nie miał jednak na to dowodów. Gdy to nie zadziałało, przedstawiciel firmy stwierdził, iż pracownik, który miał rzekomo podpisać z kobietą umowę, nie był do tego upoważniony.

 

Wyrok

Po zapoznaniu się ze sprawą wymiar sprawiedliwości odrzucił argumenty przedsiębiorstwa. Stwierdził, że nie ma ono dowodów na fałszerstwo. Co więcej, nie ma znaczenia czy osoba, z którą kobieta podpisała umowę była do tego upoważniona, czy nie. Działała ona z ramienia firmy i to firma może wewnętrznie tę sprawę rozstrzygać. Dla sądu kobieta podpisała umowę, przez trzy miesiące pracowała, tworzyła portal sprzedażowy i pisała scenariusze rozmów. Miała także własną wizytówkę i firmowy adres e-mail, z którego korzystała, wykonując zadania, o których była mowa w umowie. Była więc pracownikiem firmy. Musi więc otrzymać za tę pracę wynagrodzenie.

Sąd wskazał, iż przysługuje jej nie tylko 3-miesięczne wynagrodzenie. Uznał, że z racji tego, iż trwało to tak długo, kwota ta ma być podniesiona dodatkowo po 50% w ramach zadośćuczynienia.

Sprawa ta zakończyła się więc po myśli byłej pracownicy. Pytanie jest jednak, ile w Holandii jest takich firm, które żerują w ten sposób na ludziach, licząc, że ci nie będą mieć na tyle siły i samozaparcia, by dochodzić swoich spraw w sądach.

 

Źródło:  AD.nl