Jest wyrok za zabicie polskiej 7-miesięcznej dziewczynki
Wymiar sprawiedliwości w Den Bosch wydał wyrok w sprawie śmierci siedmiomiesięcznej dziewczynki polskiego pochodzenia. Zdaniem sądu zgon nie mógł nastąpić z przyczyn innych, jak przemoc. Tej zaś miała dopuścić się oskarżona, opiekunka niemowlaka, której to Polacy powierzyli swoją pociechę.
Brak dowodów
Proces 34-letniej Holenderki przebiegał praktycznie bez dowodów. Ani sąd, ani prokuratura nie posiadały nagrań z incydentu. Nie było też nauczonych świadków. W efekcie więc cała sprawa opierała się na raporcie z sekcji zwłok i serii opinii lekarskich. Biegli z zakresu medycyny stwierdzili, iż śmierci dziewczynki nie można wytłumaczyć inaczej jak poprzez „gwałtowną, zewnętrzną siłę”. Ślady zaś na ciele dziecka miały świadczyć o biciu lub potrząsaniu.
Wyrok
Gdy na mocy tych opinii sędzia wydał wyrok skazujący, oskarżona rozpłakała się, twierdząc po raz kolejny, iż nic z tego nie rozumie i nic nie zrobiła. Jak wskazuje, dziewczynka nagle zwiotczała i mimo prób nie mogła jej obudzić. Nie trzęsła ją ani nie uderzała. Gdy przyszła zobaczyć, czy dziewczynka śpi, ta była już nieprzytomna.
Tragedia
Do tragedii doszło w Helmond, w sierpniu 2019 roku. Oskarżona długo zajmowała się bliźniakami naszych rodaków. Wszystko było zwyczajnie, do tego feralnego dnia. Gdy około południa 34-latka starała się obudzić dziewczynkę, ta była bezwładna. Nie oddychała, opiekunka również nie wyczuła pulsu. Tak przynajmniej zeznała oskarżona, która rozpoczęła resuscytacje z pomocą sąsiadów. Ci też zawiadomili pogotowie. Lekarzom nie udało się jednak uratować dziecka.
Alarm
Początkowo myślano, iż mógł to być, np. syndrom śmierci łóżeczkowej. Lekarze jednak szybko odkryli uszkodzenia mózgu niespełna ośmiomiesięcznej dziewczynki. Sprawą zainteresowała się wtedy prokuratura. Patolog sądowy stwierdził zaś, iż zgon nie mógł być spowodowany zwykłym wypadkiem w ogrodzie lub kuchni. Musiało dojść do przemocy. Potwierdzili to również lekarze.
Następnie podczas procesu stało się jasne, iż kobieta była z dzieckiem sama cały dzień i nie mogła w żaden sposób wytłumaczyć urazów głowy podopiecznej.
Problemy
Być może oskarżonej udałoby się jakoś wykaraskać z problemów, gdyby nie dociekliwość prokuratorki. Ta wykazała, iż kobieta nie jest tak troskliwa i opiekuńcza jak mówi. W domu, jej miejscu pracy, interweniowała już inspekcja, z racji wątpliwości co do jakości opieki. Prokuratorka prowadząca sprawę wskazywała, iż oskarżona podczas opieki nad dziećmi miała być bezwzględna i samolubna. Dlatego też zdaniem oskarżycielki dziewczynka miała zacząć płakać, kobieta nie potrafiła jej uspokoić i w pewnym momencie puściły jej nerwy i doszło do tragedii.
Wyrok
Obrona wskazywała, iż dziecko mogło sobie zrobić samemu krzywdę lub ktoś inny zrobił mu krzywdę wcześniej. Z zeznań kobiety wynikało jednak, iż dziewczynka trafiła do niej w bardzo dobrej kondycji, co przeczyłoby wcześniejszym obrażeniom. Potem zaś została w domu tylko oskarżona i ofiara, a siedmiomiesięczny brzdąc nie mógł sam zadać sobie takich obrażeń.
Dlatego też sąd uznał kobietę za winną i skazał ją na karę 6 lat pozbawienia wolności. Jest to i tak niższy wyrok niż chciała prokuratura. Ta domagała się dla kobiety 10 lat za kratami.
Źródło: AD.nl