Polacy jadący do Holandii korzystają z fałszywych zaświadczeń
Jest popyt, jest więc i podaż. W sieci, po tym jak między innymi Polska i Niemcy wymagają do przekroczenia granicy obowiązkowych zaświadczeń o negatywnym teście na COVID-19, rozkwitł handel tego typu usługami. Ogłaszający się nie oferują jednak testów, a gotowe negatywne zaświadczenia, z odpowiadającą nam datą. Działanie takie jest nie tylko nielegalne, ale i skrajnie nieodpowiedzialne. Chętnych jednak nie brakuje. W grupie klientów są też osoby jadące lub wracające z Holandii.
Obowiązkowe testy
Przy wielu drogach wjazdowych do naszej ojczyzny w Niemczech i wyjazdowych z Polski można znaleźć punkty testowe. W miejscach takich w ciągu 15 minut możemy wykonać badanie i uzyskać niezbędny dokument potwierdzający nasz stan zdrowia. Wystarczy więc zjechać, dać pobrać sobie wymaz i chwilę poczekać. To jednak nie wszystkim odpowiada. Wielu ludzi, w tym tych, którzy obawiają się, że są zakażeni, szuka innej metody. Nie przeszkadza im to, że mogą zakazić innych, narazić na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia osoby postronne, rodziny czy znajomych z pracy. Zamiast poddać się testowi i przebyć ewentualną kwarantannę, szukają pomocy u oszustów.
Lewe papiery
Tych bowiem obecnie nie brakuje. Kilka minut surfowania w internecie starczy, by w sieci znaleźć osoby oferujące negatywne wyniki testów na obecność COVID-19. Wystarczy podać swoje dane, adres e-mail oraz datę, która ma pojawić się na negatywnym zaświadczeniu. Potem już tylko trzeba wykonać przelew w wysokości 150-200 złotych (ceny są różne) i w ciągu kilku, kilkunastu godzin na naszą skrzynkę przychodzi rzekomy wniosek - skan dokumentu z niezbędnymi danymi, dzięki którym można przekroczyć granice.
Bezsensowne ryzyko
Od momentu wprowadzenia nowych obostrzeń polska policja zatrzymała już kilka osób, które tworzyły tak spreparowane dokumenty jak i się nimi posługiwali. Dość znamiennym przypadkiem są tu osoby pochodzenia bułgarskiego podróżujące jednym pojazdem. Wjeżdżając do Polski miały testy, na których pieczątki były dokładnie w tym samym miejscu co do milimetra, co bardzo szybko dostrzegli celnicy.
Ponadto policja wskazuje, iż lewe zaświadczenia można w bardzo prosty sposób zweryfikować. Każdy bowiem wynik takiego badania trafia do centralnej bazy danych. Jeśli funkcjonariusz będzie mieć jakiekolwiek wątpliwości, wystarczy że wpisze numer badania. Wtedy zaś bardzo szybko okaże się, iż zaświadczenie, które w teorii wystawione jest na Jana Kowalskiego z 11 kwietnia 2021 roku, w rzeczywistości należy do Henryki Krótkonos i wykonano je 21 grudnia 2020 roku. W takiej sytuacji zatrzymanemu pozostaje jedynie jak najszybsze przyznanie się do winy, by nie pogrążać się dalej.
Posługiwanie się fałszywym dokumentem to bowiem przestępstwo. W Polsce grozi za nie nawet do 5 lat więzienia. Należy więc zadać sobie pytanie, czy warto ryzykować 5 lat w „pace”, by uniknąć kilkunastu minut postoju na parkingu podczas testu, czy wizyty w takim punkcie testowym gdzieś w Niemczech lub Holandii.