Holendrzy masowo oblewają test

600 kg fajerwerków w domu jednorodzinnym

Na parkingu stoi krzywo zaparkowana biała furgonetka. We wnętrzu leżą rękawiczki i maska przeciwgazowa. Przez tylną, szybę dzięki odklejającej się folii, widać niebieskie beczki z nieznaną substancją. Wokół maszyny roznosi się zaś dziwny anyżowy zapach. Co należy zrobić? Zdaniem Holendrów absolutnie nic. 

Okaz testowy

Holenderska policja od wielu lat walczy z producentami narkotyków syntetycznych. Oprócz polowania na nielegalne laboratoria narkotykowe i dilerów, sprzedających gotowy produkt, służby poszukują osób zajmujących się utylizacją odpadów poprodukcyjnych. Działanie to jest niezwykle ważne, ponieważ środki te są nierzadko bardziej niebezpieczne niż same narkotyki. Chemikalia są toksyczne, trujące dla człowieka i środowiska, a często także wybuchowe. Pozostawione gdzieś w rowie lub szopie czy w porzuconym samochodzie stanowią tykającą bombę. Dlatego też policja od wielu lat prosi, by Holendrzy zgłaszali wszelkie podejrzane znaleziska.

 

Zarzucić przynętę

Aby sprawdzić, czy mieszkańcy Niderlandów faktycznie zwróciliby uwagę na tego typu rzeczy, postanowiono wykonać mały test. Oficerowie holenderskiej policji przygotowali specjalną furgonetkę. Biały, podniszczony Ford Transit, typu combo. Gdzieniegdzie widać było rdzę, czy małe wgniecenia. Nie było wycieraczek. We wnętrzu znajdował się zaś szereg rekwizytów, gumowe rękawiczki, maska przeciwgazowa w przestrzeni pasażerskiej. Okna w przestrzeni ładunkowej pojazdu były zasłonięte czarną folią. Ta przyklejona była jednak specjalnie tak niedbale, aby można było zobaczyć we wnętrzu niebieskie beczki i białe kanistry z nieznaną substancją. Całości dopełnia zaś środek zapachowy roznoszący wokół pojazdu aromat anyżu.

Tak spreparowany pojazd pozostawiono na miesiąc w różnych lokalizacjach. Należały do nich Stokhasseltlaan, Wagnerplein i Zuiderkruisweg w Tilburgu, Groenstraat w Esbeek, Blankemansweg w Moergestel i Slibbroek oraz Hilverhof w Hilvarenbeek.

Gdy „przynęta” została zarzucona, policja czekała na cynk od świadków informujących o podejrzanym pojeździe. Policjanci czekali, czekali i….

Praktycznie zero efektów

Czy Holendrzy zgłaszali się na komendę, informując o podejrzanym pojeździe? Czy zwracali w ogóle uwagę na samochód? W obu tych przypadkach policja srodze się zawiodła. Zamiast setek zgłoszeń o maszynie, w której mogły znajdować się narkotyki lub inne niebezpieczne chemikalia otrzymali oni w ciągu kilku miesięcy tylko jeden telefon. Co gorsze sytuacja ta nie zmieniła się nawet po tym jak policja w trzech regionach przeprowadziła internetową kampanię banerową, w której pytano, czy ktoś widział taki podejrzany samochód.

Czemu ludzie nie zgłaszają

Jedyny telefon o podejrzanym pojeździe miał miejsce w Berkel-Enschot. Holender zadzwonił po tym jak od tygodnia samochód stał przed tamtejszym centrum handlowym. Czemu ludzie nie zgłaszają takich sytuacji? Policja widzi kilka powodów. Po pierwsze ignorują tego typu sprawy. Krzywo zaparkowany samochód nie jest przecież przestępstwem. Nie każdemu chce się zaś zaglądać do wnętrza. Wielu uważa to za wścibstwo, działanie niewłaściwe. Inni, widząc zawartość boją się zgłaszać tego na policję. Uważają, iż mogą być powiązani z tą sprawą albo, że policja z tym nic nie zrobi. W tym wypadku oficerowie zapewniają jednak, iż tego typu zgłoszenia można przekazywać anonimowo, a stróże prawa na pewno zareagują i sprawdzą trop. Część Holendrów mówi zaś, iż maszyny stojące pod centrami handlowymi czy na ogólnych parkingach są niewidziane z powodu „ślepoty tłumu”. Im bowiem większa grupa, tym mniejsza odpowiedzialność. Wielu uważa, iż nie będzie zgłaszać, bo zrobią to inni lub też z racji ogromnego ruchu na tego typu parkingach nie zwracają uwagi na pojedyncze maszyny. Jak wskazują dziennikarze AD, za tą ostatnią teorią przemawia fakt, iż większość pytanych o brak reakcji wskazuje, że gdyby widziało taki samochód stojący przez kilka dni na ich ulicy koło domu, na pewno daliby znać oficerom.