Grill Polaków zakończył się tragedią

ANWB - Pomoc drogowa ma 15 tysięcy zgłoszeń dziennie

To był wesoły i przyjemny grill grupy przyjaciół. Niestety jak każda dobra impreza tak i ta musiała w pewnym momencie się skończyć. Trzeba było więc wrócić do domu. Powrót ten jednak skończył się tragicznie dla jednego z gości, drugi zaś trafił przed sąd.

W czwartek przed sądem policja rozpatrywała sprawę kierowcy, który pędząc z prędkością 176 kilometrów na godzinę, ponad dwukrotnie szybciej niż dopuszczały przepisy, wypadł z drogi i zakończył swoją szaloną jazdę w rowie. Auto, którym jechał, zostało całkowicie rozbite. Jego pasażer z poważnymi obrażeniami trafił zaś do szpitala.

 

Sąd

„Nie wiedziałem, że wciąż jestem pod wpływem” bronił się nasz rodak, polski pracownik migrujący. Mężczyzna zeznał, iż wypił dwa piwa i cztery kieliszki wódki. Nic więcej. 23-latek dodał również, iż nigdy nie wsiadłby za kierownicę gdyby wiedział, że jest pod wpływem alkoholu. O godzinie 21 miał przestać spożywać trunki wyskokowe. Za kierownicę usiadł zaś dopiero po sześciu godzinach. Uważał bowiem, iż wytrzeźwiał na, tyle iż może jechać odwieźć swojego kolegę z agencji pracy do domu, robiąc to bezpiecznie.
Polak dodał również przez swojego tłumacza, iż bardzo mu przykro z racji tego co się stało, wskazując zarazem, iż cała jego przyszłość zależy od wyroku sądu.

 

Co się stało?

Podczas rozprawy sąd chciał dowiedzieć się, jak doszło do wypadku. Wcześniejsze zeznania oskarżonego były bowiem niejasne. Mężczyzna twierdził bowiem, iż odwoził swojego kolegę, będącego również pod wpływem alkoholu do domu. Jechali dość spokojnie. W pewnym momencie mieli zatrzymać się na skrzyżowaniu. Co było później? Tutaj kierowcy „urywa się film”. Jedyne co pamięta dalej to to, iż obudził się w rozbitym aucie w rowie. Obok niego w samochodzie nie było pasażera. Ten leżał ciężko ranny nieco dalej, na trawie

 

Stacja benzynowa

Więcej światła na to co się stało, daje policja. Jak wskazali oficerowie, około 3 w nocy 15 sierpnia 2021 roku, otrzymali oni zgłoszenie o wybiciu szyby na stacji benzynowej. Jak jednak się okazało, nic tam się nie stało. Źródłem hałasu, jaki słyszeli zgłaszający sprawę świadkowie, był samochód lądujący w rowie. Na drodze mundurowi znaleźli zaś pełno ziemi, co świadczyło, iż auto zahaczyło o pobocze.

Przy wraku policja zastała roztrzęsionego kierowcę, który wydmuchał 1,08 promila alkoholu we krwi i jego pasażera w stanie krytycznym z pękniętą czaszką i pogruchotanymi kręgami.

Dochodzie na miejscu wykazało, iż Polak jechał około 170 km na godzinę. Uderzył w skrzynkę elektryczną na poboczu, ściął krzaki, uderzył w latarnię na ścieżce rowerowej i skończył w rowie.

 

Prawko w kieszeni

Co ciekawe po wypadku policja nie zabrała naszemu rodakowi prawa jazdy. To zaś o dziwo stało się okolicznością łagodzącą. Przez czas, jaki miał miejsce od wypadku, nasz rodak był wzorowym kierowcą i nie dostał ani jednego mandatu. Dlatego też teraz oskarżyciel nie chce zabierać mu uprawnień. Żąda, by mężczyzna otrzymał karę 180 godzin prac społecznych i trzech miesięcy więzienia w zawieszeniu.

 

Czy sąd zgodzi się z żądaniami oskarżyciela? Wyrok 6 lipca.

Źródło: AD.nl