Epidemia grypy w Holandii
To prędzej czy później musiało nastąpić. Najnowsze informacje z Holandii mówią o zwiększonej zachorowalności na grypę na początku nowego roku. Czy mamy już do czynienia z pierwszą epidemią tego wirusa w tym sezonie?
W środę instytut opieki zdrowotnej Nivel oficjalnie poinformował, iż liczba zarejestrowanych przypadków grypy przekroczyła już granicę, wedle której określa się czy doszło do tak zwanej „fali zachorowań”. Jeśli liczba chorych będzie się utrzymywać i wartość graniczna zostanie przekroczona również za tydzień, lekarze będą mogli oficjalnie powiedzieć o pierwszej „fali” grypy. To zaś oznacza, iż nadszedł okres dużego wzrostu zachorowań na tego wirusa. Trwać on będzie około dziesięciu tygodni.
Później niż zwykle
Wedle lekarzy i epidemiologów grypa w Niderlandach najzwyczajniej w świecie się spóźniła. Zwykle występuje ona wcześniej, a wykładnią w tej kwestii jest… Australia. Wydawać może się to nawet nieco szalone, ale naukowcy zauważyli, że wirus w krainie tulipanów pojawia się na masową skalę prawie zawsze pół roku po tym, jak dopada on Australijczyków. Zbieżność ta potwierdzała się przez lata. Teraz jednak wirus się „spóźnił”. Australijczycy zachorowali wyjątkowo wcześnie, co powinno oznaczać, że atak w Niderlandach miałby nastąpić jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Tak się jednak nie stało.
58 na 100 000
58 chorych na 100 000 populację. Wydaje się to niewiele, niemniej utrzymująca się przez dwa tygodnie na tym poziomie liczba chorych, oznacza granicę fali. W środę grypę zdiagnozowano u 79 pacjentów. Liczby tylko pozornie wyglądają na wyjątkowo niskie. Najnowsze informacje z Holandii wskazują jednak na jeszcze jedną ciekawą zależność. Wedle badań tylko 1 na 8 osób z grypą udaje się do lekarza. Pozostałe zaś starają kurować się na własną rękę. W takiej sytuacji możemy mówić o 632 osobach, a to czyni już dużą różnicę.
Pogoda
Lekarze, obserwując sytuację, nie mają złudzeń. Obecnie podwyższona liczba zachorowań nie ma nic wspólnego z pogodą. Ta od dłuższego czasu nie zmienia się zbyt gwałtowni. Nie funduje więc mieszkańcom Niderlandów doskonałych warunków do rozwoju patogenu. Medycy wskazuję bardziej na czynnik koegzystencji. Zanim przeziębiony zdecyduje się pozostać w domu, zdąży rozsiać wirus na kilkanaście innych osób. To zaś w dużych skupiskach ludzkich takich jak biura, metro czy podmiejskie koleje wystarczy, by wśród wielu pracowników/podróżnych dopaść osoby z obniżoną odpornością, które szybko stają się nowymi nosicielami.