Dzieci jak zwierzęta. Zwierzenia policjanta szokują

Dzieci były zamknięte od dłuższego czasu. Brak kontaktu z innymi ludźmi spowodował, że małoletni zachowywali się jak zwierzęta i porozumiewali się własnym językiem.

Praca w policji, nawet w tak względnie bezpiecznym kraju, jak Holandia, niesie za sobą potencjalny ładunek traumy, na którą narażony jest każdy funkcjonariusz. Czasem powodować ją mogą strzelaniny, aresztowania, czy też liczne wezwania do wypadków, utonięć, pobić. Przemoc potrafi wywrzeć ogromne piętno na tych ludziach. Dlatego wielu z nich stara się w jakiś sposób odreagować. Jedną z metod są pamiętniki, czy relacje w mediach społecznościowych opisujące zamknięte już sprawy. W ten sposób funkcjonariusze mogą podzielić się swoimi doświadczeniami, opisać co ich wzruszyło i po wielu po wielu latach przerwać milczenie odnośnie najbardziej bulwersujących przypadków. Tak właśnie zrobił funkcjonariusz Tom Verweij, opisując swoją interwencję sprzed kilku a być może nawet kilkunastu miesięcy. Autor nie zdradza bowiem ani dokładnego czasu, ani miejsca akcji. To jednak nie przeszkadza by sprawą od poniedziałku żyła cała Holandia.

 

Wezwanie do płaczących dzieci

Letni dzień podczas patrolu w północnej części Holandii zapowiadał się, jak każdy dzień służby o tej porze roku. Pomoc starszym osobom z podejrzeniem udaru słonecznego, spisywanie pijących oraz działania interwencyjne, do których kierował dyżurny.

W pewnym momencie spokój samotnego patrolu przerwał komunikat radiowy z komendy. Funkcjonariusz miał udać się pod wskazany adres, by sprawdzić co tam się dzieje. Wedle relacji świadka, którzy zadzwonili na policję, z mieszkania cały czas dochodzi płacz dziecka. Wszystko zapowiadało się zwykłą pogadankę z rodzicami o wychowaniu. Czyli kilkuminutową rozmową, na czas dojazdu na miejsce. Mimo to, funkcjonariusz wiedziony instynktem, włącza sygnały świetlne i dźwiękowe, tak by być jak najszybciej na miejscu. Na miejscu wjeżdża na jedno z wyższych pięter w bloku. Tam na przedpokoju-galeryjce czekają już na policję zbulwersowani mieszkańcy. Jeden z nich opisuje pokrótce policjantowi sytuację: „Od kilku miesięcy mam sąsiada. Wiem, że ma dwoje dzieci: słyszę je, ale nigdy ich nie widziałem, podczas gdy uważnie obserwuję galerię i mieszkanie. Odkąd tam mieszka, słyszę, jak dzieci regularnie krzyczą w ciągu dnia. Dziś jest tak źle, że po prostu po Was zadzwoniłem”.

Pierwszy kontakt

Funkcjonariusz również słyszy dziwne odgłosy z mieszkania. Postanawia więc zapukać w okno. Chwilę później zasłony odsuwa, na oko 4-5-letni brzdąc. Dziecko było w samym majtkach. W jednej ręce trzymało odsłoniętą zasłonę, a w drugiej nóż. Widać, było że jest przestraszone. Wzrok policjanta momentalnie skupia się na ostrzu. Nie ma na nim plam krwi, czyli chyba nic złego jeszcze się nie stało. Chwilę później z tyłu za malcem pojawia się jeszcze jedno dziecko. Mniejsze. Jest to najprawdopodobniej dwulatek, ubrany tylko w pieluchę, ssie swój kciuk. Policjant jeszcze raz stuka w szybę i prosi, by 5-latek odłożył nóż. Ten jednak nie reaguje. Sytuacja zaczyna robić się więc niebezpieczna. Nikt nie chce, by dzieci zrobiły sobie krzywdę ostrzem. Rodzą się również pierwsze pytania. Gdzie są rodzice? Czy są w domu? Czy nie stało się im nic złego? Dlaczego dzieci są całe mokre? Próby otwarcia drzwi do mieszkania spełzły na niczym. Były zamknięte. Nikt tez nie reagował na dźwięk dzwonka.

Zamknięte od zewnątrz

Funkcjonariusz prosi o wsparcie i informuje centrale, że będzie musiał siłowo wejść do mieszkania. Schodzi po łom. W tym czasie na miejsce przybywa również policyjne wsparcie. Duet funkcjonariuszy szybko poradził sobie z tanimi dziwami frontowymi. W tym momencie w funkcjonariuszy uderzyła fala gorącego powietrza z wnętrza mieszkania. Było tam bardzo gorąco. To, co jednak przeraziło policjantów, to skurzany pasek skutecznie blokujący wewnętrzne drzwi, które znajdowały się zaraz za frontowymi. Wszystko wyglądało na to, że ktoś wychodząc, przywiązał je w taki sposób by nie dało się ich otworzyć od wewnątrz. Po pokonaniu tej przeszkody policjanci są już w środku. Jest tam jeszcze cieplej, niż myśleli. Tego dnia na dworze było ponad 25 stopni. W mieszkaniu, gdzie wszystkie okna były zamknięte, temperatura wzrosła do prawie 35.

To co tam zobaczyli, zostanie im w pamięci do końca życia.

Teraz najważniejszym zadaniem było zapewnienie bezpieczeństwa dzieciom i sobie. Funkcjonariusze nie widzieli, gdzie pobiegło dziecko z nożem. Obawiali się, że strach o siebie i swoje rodzeństwo może popchnąć malca do próby ataku na mundurowych. Na szczęście nóż, którym malec wymachiwał leżał na ziemi. W całym mieszkaniu panował ogromny bałagan. W sypialni policjanci znajdują dwa łóżka, są na nich tylko materace, nigdzie nie ma pościeli. Co gorsza, nigdzie nie widać też jedzenia ani picia. Jedynie kran w kuchni, z którego ciurkiem leje się mały strumień wody. Chwilę później funkcjonariuszom udaje się namierzyć dzieci. Starszy chłopiec podbiegł z powrotem do okna, w którym widziano go na początku i tam zemdlał. Najprawdopodobniej z powodu odwodnienia i wysokich temperatur.

Policjanci wzywają na miejsce karetkę, starają się docucić chłopca. Sąsiad przynosi wodę do picia. W tym czasie policjantom udaje znaleźć się młodszego z rodzeństwa. Jest przytomny, ale jego pielucha wskazuje, iż nie była zmieniana od dłuższego czasu. Gdy funkcjonariusze wynoszą go z mieszkania, jeden ze świadków całej akcji mówi, iż zajmie się dzieckiem, oczyści i wymieni mu pampersa.

Wkrótce na miejsce przyjeżdża pogotowie. Medycy zajmują się dziećmi i udzielają im pierwszej pomocy.

Tym, co wzbudziło ogromne zaniepokojenie policjantów były nie tylko warunki, ale również zachowanie dzieci. Tak nie działają nawet spanikowane brzdące. Według mundurowych, one zachowywały się bardziej jak zwierzęta, nie jak ludzie.

 

Własny język

Gdy dzieci zostały zabrane do szpitala, policjanci postanowili porozmawiać z zebranymi przed mieszkaniem ludźmi. Ci potwierdzają ich najstraszniejsze przypuszczenia. Sąsiedzi słyszeli dzieci, ale nikt ich nigdy nie widział. To zaś oznacza, że przez co najmniej kilka miesięcy, od momentu wprowadzenia się nowych lokatorów, żadne z nich nigdy nie opuszczało mieszkania.

Wcześniejsze przypuszczenia policjantów, potwierdza niestety psycholog dziecięcy i opiekunowie zastępczy, do których trafiły malcy. Dzieci były tak długo same ze sobą, bez możliwości jakiejkolwiek socjalizacji, że zdziczały. Zachowują się jak zwierzęta, wykształciły również swój własny, tylko im znany język.

Na szczęście dzieci są już bezpieczne, a nowi opiekunowie robią wszystko by zapewnić im normalne, bezpieczne dzieciństwo.

Funkcjonariusze zaś z wydziału dochodzeniowo-śledczego poszukują matki. Prokuratura chce ją oskarżyć o znęcanie się nad dziećmi. Śledztwo na chwilę obecną nie przyniosło jednak wymiernych rezultatów.

Malcy byli tak długo sami, że stworzyli swój własny język.

Na północ od Amsterdamu?

Opisujący swoją akcję Tom Verweij nie podał ani miejsca, ani daty zdarzenia. Niemniej jednak post na policyjnym FB stał się na tyle popularny, że bardzo szybko pojawili się ludzie opowiadający podobną historię. Całe zdarzenie miało mieć miejsce w Purmerend. To tam mieszkańcy jednego z bloków mówią o praktycznie bliźniaczym incydencie i o tym, iż jeden z sąsiadów zmieniał wyniesionemu z mieszkania dziecku pieluszkę. Jedyne co różni te dwie opowieści to to, że czterolatek nie trzymał w ręce noża, tylko szpiczastą obieraczkę do ziemniaków.

Policja nie zaprzecza, ani nie potwierdza tych informacji. Stwierdza jedynie, że takie wydarzenia faktycznie miały miejsce w Holandii.