Doskonała wymówka dziesiątek pracodawców w Holandii
Wielu pracodawców wykorzystuje kryzys koronowy. Nie chodzi tu jednak o dotacje i naciąganie rządu na miliony euro, a kwestie pracownicze. Wiele firm wykorzystuje COVID-19 jako argument do ignorowania próśb i wezwań swoich pracowników.
Jak wskazuje związek zawodowy FNV wielu niderlandzkich pracodawców wykorzystuje kryzys koronowy do rozprawienia się ze swoim personelem. Co ciekawe nie dotyczy to tylko firm, które ponoszą straty z racji epidemii, a ich „populacja” personelu jest zdziesiątkowana chorobą. Wiele zakładów, w których wszystko toczy się dobrze, również zasłania się epidemią. Zdaniem związkowców obecnie prawie niemożliwe jest dojście do porozumienia na linii pracownik-pracodawca, jeśli chodzi o zwiększenie wynagrodzeń, czy uzyskanie umów gwarantujących bardziej stabilne wynagrodzenie.
Jak wskazują związki zawodowe, covid postawił całą sytuację na głowie. Na początku tego roku mówiło się bowiem o średnich podwyżkach płac na poziomie co najmniej 3,2 procent i zmniejszeniu liczby osób pracujących na umowach typu flex. Fakt to drugie zamierzenie się udało. Problem w tym, iż pracownikom chodziło jednak o to, by z umów flex przejść na klasyczne umowy o pracę, a nie tracić zatrudnienia całkowicie.
COVID-19
Kryzys związany z koronawirusem bardzo mocno zmienił nastawienie pracodawców. Dotyczy to praktycznie całej gospodarki bez wyjątku. Obojętnie czy firma X lub Y ucierpiała na skutek obostrzeń koronowych i kryzysu gospodarczego, czy nie. Wielu pracodawców, pomimo iż uzyskuje zyski takie same lub nawet większe niż w roku ubiegłym, nie chce w żaden sposób słyszeć o poprawie doli swoich podwładnych. Podwyżki są niemożliwe. Tak samo nie ma szans na wcześniejsze przejście na emeryturę czy na skrócenie czasu pracy przy tych samych zarobkach. Jak wskazują pracownicy, szef zawsze powołuje się na kryzys i niepewność jutra. Dzieje się tak nawet w branży spożywczej takiej jak supermarkety, w których obroty w ostatnim czasie wyraźnie się zwiększyły.
Coraz ciszej
Co znamienne wielu pracobiorców widzi, co robią ich szefowie, ale godzą się na taki obrót sprawy. W innych czasach, gdyby szef ucinał wszystkie rozmowy o podwyżkach czy lepszych umowach, pracownik by odszedł. Teraz gdy znacząco zmniejszyła się liczba wakatów wielu woli zacisnąć zęby i zostać. Dostrzegając to, zaś sami pracodawcy, nie podejmują tematu i koło się niejako zamyka.
W efekcie rozmowy na temat podwyżek płacy minimalnej w układach zbiorowych do wysokości 14 euro za godzinę praktycznie zamarzły. Szczęśliwcy w niektórych firmach mogą mówić o wzroście na poziomie 2 euro. W większości jednak, jeśli jakieś podwyżki w ogóle będą mieć miejsce, jak wskazuje FNV będą one na poziomie stopy inflacji, czyli praktycznie nieodczuwalne dla pracowników.
Na niewiele więcej mogą również liczyć pracownicy sektora publicznego. Władze z racji na ogromne wydatki związane z pakietami ratunkowymi nie mają środków na inwestowanie w pracownika. Dotyczy to praktycznie wszystkich etatów niezależnie czy są to funkcjonariusze BOA, pracownicy opieki nad młodzieżą, czy opiekunki domowe. Jedynie służba zdrowia może liczyć na to, iż im skapnie trochę środków jako podziękowanie za ich wkład w walkę z epidemią. Będą to jednak bardziej miliony dla nielicznych niż miliardy dla całej budżetówki.