Czy dzieci musiały zginąć? Czy tragedii dało się uniknąć?
Czy tragedii dwójki dzieci dało się uniknąć? Czy Jeffrey i Emmy mogliby żyć? Czy policja zdołałaby ich uratować gdyby zareagowała wcześniej? Przyjrzyjmy się sprawie tragedii, do jakiej doszło niedawno w Holandii.
Smutny finał
Znalezienie zatopionego samochodu z dwoma ciałami dzieci i ich ojca to smutny finał poszukiwań małoletnich w całej Holandii. Gdy mężczyzna porwał dzieci, ich los się przypieczętował. Ojciec wjechał samochodem do wody kwadrans po porwaniu. Policja więc nie miała jak zareagować. Rodzi się jednak pytanie, czy mundurowi, działając na dni, czy nawet miesiące przed tragedią mogli jej zapobiec? Sygnały, iż w rodzinie dzieje się źle, nie były bowiem nowe.
Początek roku
Historia ta zaczęła się na początku roku. Wtedy to matka Jeffreya i Emmy wyprowadziła się od swojego partnera Klaasa. Para była razem od ponad dekady. W ich domu nie działo się jednak dobrze. Rodzina ta była od dawna znana policji. W domu tym miało bowiem dochodzić do przemocy. Wreszcie matka powiedziała dość. Zabrała dzieci do krewnego w Delfzijl, by zacząć wszystko od nowa.
Znów być razem
Wyprowadzka sprawiła, iż Klaas mógł widywać dzieci tylko raz na dwa tygodnie. To nie dawało mu spokoju. Mówił przyjaciołom, iż chce być znów z nimi razem. Nie mógł wytrzymać tego, iż dzieci są z matką, a nie z nim. Emocje te miały być w nim tak silne, że jak mówią przyjaciele, coś musiało w nim pęknąć. Zmienił się.
Policja u drzwi
W piątek, dzień przed porwaniem, gdy dzieci były u mężczyzny, przed jego drzwiami pojawiła się policja. Czemu? Matka bała się o bezpieczeństwo swoich dzieci. Przekazała oficerom, iż były partner wysłał jej złowieszczą wiadomość. Miała ona mieć treść „coś się wydarzy, ale dasz sobie z tym radę”.
Policja jednak tylko porozmawiała z mężczyzną, nie widząc powodów do interwencji. Zgłosiła tylko sprawę do Veilig Thuis (organizacji pomocy rodzinie).
Przyjaciele
Dzień później mężczyzna udał się do domu, w którym mieszkały dzieci. Przed tym jednak Holender odwiedził salon gier, w którym często widywał się ze znajomymi. Tam ci zauważyli, że jest coś nie tak. Ich zeznania wskazują, iż nie mógł się pogodzić z rozstaniem i separacją z dziećmi. Miał siedzieć i płakać w aucie. Widzący to znajomi zabrali mu kluczyki, by nie zrobił nic głupiego. Jemu jednak udało się odjechać. Miał zapasowy komplet.
McDonald
W sobotę około godziny 15:30 przybył do domu, w którym były dzieci. Marika, znajoma jego i matki, która akurat opiekowała się nimi, przekazała mu rodzeństwo. Dzwonił do niej wcześniej, że chce jechać z maluchami do McDonalda. Gdy jednak stanął w drzwiach, był poddenerwowany. Miał powiedzieć kobiecie, iż to dlatego, że zapomniał ładowarki do telefonu.
Do raju
Kobieta podejrzewała, że to nie o to chodzi. Gdy zaś usłyszała, jak powiedział dzieciom, że „idą do raju” przeraziła się. Chciała z nimi jechać, mężczyzna jej jednak nie pozwolił. Potem próbowała też odwieść maluchy od wyjazdu z ojcem. Jeffrey również miał zrozumieć, że coś jest nie tak. Tato chciał ich zabrać nawet, gdy nie mieli butów na nogach, ale mężczyzna się upierał. Przerażona kobieta nie wiedząc, co ma robić i bojąc się eskalacji przy rodzeństwie, dała szybko buty dzieciom. Klaas zabrał je i odjechał. Wtedy widziano je żywe po raz ostatni.
Telefon
Po tej dziwnej sytuacji Mirka zadzwoniła do matki dzieci, żeby dowiedzieć się, czy wiedziała o wizycie byłego partnera i czy to wszystko było ustalone. Mimo usilnych prób kobiecie odpowiadała tylko poczta głosowa. Wtedy zadzwoniła ona na policję. Ta połączyła tę sprawę z wcześniejszym SMSem i dokonała nalotu na dom ojca. Tam jednak nie znalazła maluchy. Zamiast nich w budynku natrafiała na list pożegnalny mężczyzny, który był zaadresowany do matki dzieci.
Policja rozpoczęła gorączkowe poszukiwania, było już jednak za późno. Jak pokazały niedawne ustalenia, wszyscy nie żyli już kwadrans po tym jak mężczyzna zabrał maluchy.
Źródło: AD.nl