Ćpałem i byłem bezdomnym w Holandii
Tydzień temu pisaliśmy o nielegalnych testach na obecność narkotyków wykonywanych przez agencje pracy. Dziś chcemy podzielić się z Wami historią 35-letniego Grzegorza. Nasz rodak z Inowrocławia przez lata pracował w Niderlandach. Niestety przez jedną wpadkę stracił wszystko i przez pewien czas był bezdomnym w krainie tulipanów.
„W Holandii pracowałem przez 6 lat. Zacząłem tam jeździć przez wakacje gdy studiowałem. Po slawistyce nie umiałem znaleźć pracy, zrobiłem więc uprawnienia na wózki widłowe i pojechałem pracować na magazyn, wybierając jedną z wielu ofert agencji pracy” – wspomina Grzegorz. Mężczyzna dość dobrze mówił po angielsku, szybko więc z szeregowego pracownika awansował. Był kierownikiem zmiany i kierował wózkiem widłowym. Jak wspominał w liście, doszło nawet do tego, iż dostał w domku własny pokój. Lata w jednej agencji zrobiły swoje.
Komfort życia
Pan Grzegorz pracował w systemie trzy na jeden. Trzy miesiące pracy, miesiąc laby w Polsce i znów wyjazd do Holandii. „W Polsce żyłem jak panisko. Być może na holenderskie standardy nie było to zbyt dużo, ale mnie to wystarczyło. Miałem za co zjeść, za co napić się z kolegami w piątek po pracy, a do kraju przywoziłem tyle, że mogłem potem żyć jak pączek w maśle przez miesiąc”.
Przełom
Sytuacja zmieniła się, gdy w Niderlandach w 2020 roku pojawił się koronawirus. Pan Grzegorz należał do jednej z tych grup pracowników migrujących, w których nie uderzył kryzys. Wręcz przeciwnie, pracy na magazynie było jeszcze więcej. „Ludzie przestali robić zakupy w sklepach, przerzucili się do internetu. Od maja 2020 pracowałem w kilku centrach dystrybucyjnych. Wszędzie było tak samo źle. Zapieprz był straszny. Jak jeszcze rok wcześniej pracowało się 8-10 godzin max, tak teraz 12 było normą. W pewnym momencie, w czerwcu, zaczęliśmy pracować nawet 14 godzin dziennie. Początkowo mi się to podobało. Większa kasa. Później zmieniło się to w koszmar”.
Droga do zatracenia
Polak, jako kierownik zmiany musiał pracować ze swoimi ludźmi po wspomniane 14 godzin dziennie. Początkowo myślał, że potrwa to tydzień, dwa. Sytuacja jednak się nie zmieniała. Trwało to ponad miesiąc. „W końcu zacząłem mieć tego dość. Ileż można. Człowiek nie ma sił na nic. Jak kiedyś piło się jedną kawę na przerwie, tak teraz bez 4-5 energetyków nie było szans przeżyć zmiany. (…) Szef zaś coraz bardziej naciskał. Dostawałem nawet opieprz od Turka, bo jego zdaniem byliśmy zbyt wolni. Co z tego, iż nie mieliśmy już siły na nic”.
Biały proszek
Rozwiązanie problemu pojawiło się na którymś z grilli w domku. "Taki młody chłopak z Koszalina, wszędzie było go pełno. Miałem go w ekipie. Pracował za czterech. Początkowo myślałem, że młody chce się wykazać. Okazało się jednak, iż jechał na białym proszku”. Jak wspominał Pan Grzegorz, od słowa do słowa „młody” zaproponował mu, aby spróbował. 35-latek początkowo się opierał. Narkotyki to zło. Nigdy nie brał. Nigdy nawet nie palił zioła, a teraz miałby ciągnąć po ciężkiej procy.
Pierwsza działka
„Złamałem się na początku sierpnia. Wtedy pracowałem już na innym magazynie. Jeździłem wózkiem widłowym po 14 godzin dziennie, a szef nadal naciskał, że jestem za wolny. Miałem dość, myślałem, żeby zrezygnować, ale wtedy przypomniałem sobie o młodym. Wziąłem dawkę. Poczułem się jak nowo narodzony. Nigdy nie miałem tyle siły. Byłem nakręcony na maksa”. Pan Grzegorz nabrał takiego tępa, iż dostał nawet premię uznaniową. Szybko jednak okazało się, iż był to początek drogi na dno. „Bardzo szybko się uzależniłem. Jedna kreska rano już nie wystarczała, brałem nawet na przerwach. W tygodniu jeszcze jakoś się powstrzymywałem. W weekend było gorzej. Potrafiłem wciągać ogromne ilości. Czemu? Z nudów. Co miałem robić na domku. Mieszkaliśmy na odludziu. Nie było gdzie iść, gdzie się zabawić. Festiwale były odwołane. A tak wystarczyło wziąć kreskę i być poza tym".
Wypadek
Jak to się więc stało, iż Polak wylądował na ulicy? Na magazynie zdarzył się wypadek. „Prowadziłem wózek widłowy. Szef odwołał nam przerwę, powiedział, że zrobimy ją później. Nie miałem kiedy wziąć działki. Zaczął się zjazd. Zagapiłem się, uderzyłem w regał, prawie przygniotłem innego pracownika. Zrobiła się awantura”. Pracodawca, jak wspominał w liście Pan Grzegorz, ściągnął go na dywanik. Najprawdopodobniej coś nie podobało mu się w zachowaniu naszego bohatera. Wezwał więc policję. Ta przeprowadziła test na obecność narkotyków. Wynik był pozytywny- speed. Jeszcze tego samego dnia Pan. Grzegorz nie tylko stracił pracę, ale wylądował na ulicy. „Nie miałem się jak bronić. Gdyby test był zrobiony przed pracą przez pracodawcę, to mógłby go zaskarżyć do inspekcji pracy. Wskazać, że był nielegalny. Był jednak wypadek, przyjechała policja. Nie mogłem nic zrobić. Na szczęście skończyło się tylko zwolnieniem. Bałem się, iż będę miał sprawę w sądzie, ale widać szef nie miał ochoty na chodzenie po sądach”.
Dno się urywa
W ten oto sposób Polak stał się bezdomnym. To jednak nie był koniec jego problemów. „Początkowo myślałem, że to nie jest problem. Miałem ogromne doświadczenie zawodowe. Znałem angielski i nieco holenderski. Myślałem, że prześpię sobie jeden, dwa dni na dworze i znajdę nowe zatrudnienie”. Okazało się, iż nie było to takie proste. Polak dostał wilczy bilet. Agencje pośrednictwa nie chciały z nim rozmawiać, ponieważ mężczyzna trafił na czarną listę. Również pracodawcy, którzy szukali pracowników na własną rękę, po rozmowie z byłym szefem Polaka, szybko rezygnowali z jego kandydatury. Dni zamieniały się w tygodnie.
„Początkowo mnie to śmieszyło. Kupiłem sobie namiot i śpiwór, i traktowałem to jak wakacje. To był wrzesień, było więc ciepło. Szybko jednak zaczęły się schody. Skończyły się oszczędności, a ja byłem na głodzie. Rzucało mną. W końcu przeznaczyłem ostatnie pieniądze na działkę. Nie umiałem inaczej wytrzymać. A jedzenie kradłem. Nadal miałem czyste ubrania. Wchodząc do sklepu, nie zwracałem na siebie uwagi, więc mogłem wynieść coś do jedzenia. Z czasem jednak i tam mi się podwinęła noga. Trafiłem na policyjny dołek, do aresztu”.
Powrót do ojczyzny
W czasie, gdy Polak się staczał, jego żona w kraju zaczęła się o niego coraz bardziej martwić. Z jednej strony pieniądze przestały płynąć. Z drugiej z Panem Grzegorzem nie było kontaktu. W końcu kobieta postanowiła poprosić swojego kuzynka, który już na stałe mieszkał w Holandii, o pomoc. Ten po kilku dniach poszukiwań i wizycie w firmie, gdzie pracował Grzegorz, poznał historię naszego bohatera. Po rozmowie zaś z lokalnymi bezdomnymi udało mu się zlokalizować Polaka.
„Gdy znalazł mnie Paweł, nic nie powiedział. Tylko się skrzywił. Zabrał mnie do domu, kazał wziąć prysznic i dał nowe ubrania. Powiedział, że za godzinę mam busa. Wsadził mnie do samochodu, zapłacił kierowcy z góry i tyle go widziałem. 14 godzin później byłem już w domu”.
Odwyk
W swoim rodzinnym mieście pan Grzegorz zdecydował się na odwyk. Jak sam wspomina, musiał. W przeciwnym razie żona odeszłaby od niego i zabrała dziecko. Nie miałby więc dla kogo żyć. Terapię zaczął praktycznie zaraz po przyjeździe.
„Teraz jestem już czysty. Udało mi się znaleźć pracę jako śmieciarz. Nie jest to nic szczególnego, ale na początek zawsze coś. Staje na nogi. (…) Do Holandii już nie wrócę. Chce być w domu z rodziną. Wolę zarabiać mniej, ale mieć czas dla dziecka”.
Kończąc list, ostrzega zaś innych. "Zaczynając, myślałem, że to norma. Wchodząc w to środowisko, miałem wrażenie, że wszyscy ćpają, by nie odpaść w pracy. Ale to droga donikąd. Prędzej czy później zdarza się wypadek, jakiś test znienacka, czy zawał, bo serce nie wytrzymuje. Z perspektywy czasu ciesze się, że to się tak dla mnie skończyło. Gdybym nadal brał, nie wiem, gdzie byłbym teraz. Czy nie zaćpałbym się z racji pracy. Pieniądze to nie wszystko. Mam córkę, 5-latka nie może się wychowywać bez ojca".