Bomba i wybuch pod kościołem w Holandii
Bomba zbudowana najprawdopodobniej z ciężkich fajerwerków została zdetonowana w nocy z poniedziałku na wtorek pod kościołem w Mieraskerk, w Krimpen aan den IJssel. Wybuch delikatnie uszkodził budynek świątyni. Atak ten to najprawdopodobniej kolejny efekt afery związanej z pełną otwartością parafii na wiernych pomimo obostrzeń koronowych.
Niedzielne tłumy i zamieszki
Świątynia w Krimpen aan den IJssel to jeden z dwóch kościołów w Królestwie Niderlandów, który w ostatnich dniach postanowił całkowicie otworzyć drzwi dla swoich wiernych. Władze parafii nie respektują minimów liczby odwiedzających, jak i obowiązku utrzymywania dystansu 1,5 metra i zakrywania twarzy. W ostatni weekend w tamtejszych nabożeństwach wzięło udział blisko 700 osób. Na miejscu zjawili się również dziennikarze, by relacjonować na żywo działania parafian, którzy mają za nic obostrzenia koronowe. Obecność mediów spowodowała wiele napięć. Doszło między innymi do ataków na ludzi z kamerami i mikrofonami oraz do kilku aresztowań zbyt "gorliwych” chrześcijan.
Stanowisko kościoła
W efekcie władze parafii jednoznacznie wskazują, iż incydent związany z bombą pod kościołem musi mieć związek z tym co miało tam miejsce w niedzielę. Policja jednak mówi tylko, iż bada sprawę i oprócz wiadomości o tym, że ładunek powstał najprawdopodobniej przy użyciu ciężkich fajerwerków, nie zdradza żadnych szczegółów.
Ludzie biorą sprawę w swoje ręce
Działania kościoła nie spotkały się ze zrozumieniem wśród mieszkańców Niderlandów. Ci bowiem, niezależnie od wyznania, mają za złe parafii w Krimpen aan den IJssel i Urk, że igrają z ludzkim życiem i mają gdzieś obostrzenia wprowadzone przez rząd, stawiając się ponad prawem. Faktem jest bowiem, iż w innej sytuacji taki tłum zostałby natychmiast rozgoniony przez policję i doszłoby zapewne do wystawienia dziesiątek mandatów za brak maseczek czy nawet aresztowań. W przypadku jednak związków wyznaniowych, zarówno władze samorządowe jak i te na szczeblu centralnym, mają związane ręce. Konstytucja Królestwa Niderlandów daje bowiem prawo do wolności religijnej. To zaś oznacza, iż władza nie może w żaden sposób ingerować w kult. Policja nie może więc liczyć wiernych, czy zatrzymać ich w drodze do kościoła lub nakazać włożenie maseczek w świątyni. Wszystko to leży w gestii wolnej woli modlących się. Ci zaś często uważają, iż Bóg ochroni swoje owieczki w świątyni i nic im się nie stanie. Poglądu tego nie podzielają jednak inni ludzie. Lokalne społeczności boją się, iż chrześcijanie rozniosą wirus w okolicy. Nie mogąc zaś liczyć na policję i władze w geście rozpatrzy sięgają po takie niezgodne z prawem środki, jak właśnie bomba pod kościołem.
Efekt odwrotny od oczekiwanego
Ładunek, który wybuch z poniedziałku na wtorek jest więc głosem bezsilności i frustracji, a także spirali przemocy i nienawiści. Wielu bowiem parafian zaczyna wykazywać syndrom oblężonej twierdzy. Syndrom ten podsycali również sami zwierzchnicy kościoła, którzy porównali dziennikarzy do SS wskazując, iż nazistowscy okupanci mieli więcej taktu. Duchowni za to przeprosili, ale jak można było się domyśleć, wzmocniło to tylko wściekłość i umocniło podział na tych dobrych i złych. To zaowocowało obelgami i atakami na dziennikarzy, a to zaś owym strachem społeczeństwa i bombą. Sytuacja wygląda więc delikatnie mówiąc, niezbyt ciekawie, a może być jeszcze gorzej. Mamy bowiem Wielki Tydzień, który wieńczy Triduum Paschalne i najważniejsze święto dla Chrześcijan. To zaś oznacza nic innego jak jeszcze większe tłumy w kościele.
Można więc mieć jedynie nadzieję, iż zdrowy rozsądek wygra i nikt nie będzie starał się wystawić Boga na próbę dotyczącą ochrony przed zakażeniem w kościele.