Akcja karp czyli wspaniałe działanie sąsiadów z Braan
Mówi się, iż obecnie życie społeczne nie jest już takie jak kiedyś. Ludzie nie znają się jak jeszcze 20, 30 lat temu. Stają się bardziej anonimowi, nie potrafią działać razem. Sytuacja z Braan jednak temu przeczy. Tam rodzinna tragedia zmięła się w świetną akcję sąsiedzką, polegają na ratowaniu karpi.
Ton
21 grudnia Ton wyszedł na dwór, by wyprowadzić na ulicę kosz z odpadami. Zapewne nie wiedział, iż będzie to jego ostatnia czynność w życiu. Podczas tej prostej pracy doznał on bowiem rozległego zawału i zmarł. Dla lokalnej społeczności była to tragedia. Tak nagła śmierć uderza w żyjących. Po pogrzebie mieszkańcy wrócili jednak do swoich codziennych spraw. Przecież za parę dni ktoś pojawi się w domu. Na rynku jest taki niedobór mieszkań, że zapewne wprowadzą się tam jego krewni lub dom zostanie wynajęty komuś nowemu.
Karpie
Nic jednak takiego się nie stało. To zaś zaczęło bardzo niepokoić sąsiadów. Mężczyzna hodował bowiem karpie koi w swoim przydomowym stawie. Ryby te przecież muszą coś jeść. W sztucznym zbiorniku nic bowiem nie rośnie. Wiedzieć o zwierzętach i pozwolić im umrzeć z głodu? To zdaniem sąsiadów byłoby okrucieństwo. Ludzie postanowili więc działać i dokarmiać ryby. Jak to jednak zrobić? Rodzina mieszkająca za płotem nie mieła ani kluczy do domu, ani do bramy sąsiada. W efekcie przez 15 tygodni przerzucali oni jedzenie rybom przez płot.
Kot
Zmarły miał również kota, który finalnie także trafił do dokarmiających ryby ludzi. Tak więc chcąc nie chcąc sąsiedzi przejęli w spadku żywy inwentarz po zmarłym. Pozostali mieszkańcy z ulicy nie kryją uznania przed dobroczyńcami. Wskazują jednak, iż coś tu jest ewidentnie nie tak. Zwierzętami powinna zająć się rodzina zmarłego. Jeśli zaś dom jest na wynajem, powinno się go wynająć, a nie pozwolić by stał pusty, tyle ludzi teraz przecież szuka czterech kątów dla siebie.
Spadkobierca
Dopiero w ten poniedziałek lokalna społeczność dowiedziała się, czemu dom dalej stoi pusty. Ludzie mieszkający obok otrzymali listy od Fundacji Opieki nad Zwierzętami Eemland. W piśmie do lokalnej społeczności członkowie tej organizacji piszą, iż zmarły przekazał im dom w spadku. Wskazują tam również, iż w ich przypadku sytuacja jest bardziej skomplikowana niż gdyby dziedziczyli krewni. Fundacja może przyjąć spadek tylko jeśli nie ma tam żadnych długów. Problem jednak w tym, iż spółdzielnia dowiedziała się o tym dość późno. W efekcie przez dwa miesiące za nieruchomość nie były opłacany czynsz. Sprawa się więc skomplikowała.
Koniec dokarmiania
Na szczęście mimo problemów prawnych coś ruszyło się w sprawie karpi. Po 15 tygodniach Fundacja Opieki nad Zwierzętami wreszcie zajęła się zwierzętami w sadzawce. Wszystko to jednak zdaniem niektórych mieszkańców jest nieco tragikomiczne. Uważają oni, iż mężczyzna zapisał wszystko fundacji, licząc, iż ta zajmie się jego ukochanymi zwierzętami. Ta jednak z racji kwestii prawnych przez długi czas nie robiła absolutnie nic. Nie była to jednak zła wola, a wspominane przepisy.
Źródło: AD.nl