Afera po meczu Legii. Skandal czy polityczny teatrzyk?
Wracamy do sprawy afery po meczu Legii Warszawa w Holandii. Sprawa bowiem, zamiast zostać spokojnie wyjaśniona, zaczyna żyć własnym życiem i zmieniać się w dziwny patriotyczno-sportowy spektakl, z wielką polityką w tle.
Stan faktyczny
Zacznijmy najpierw od tego co jest pewne. Po meczu holenderska policja zatrzymała dwóch piłkarzy wicemistrza Polski. Josue i Radovan Pankov zostali skuci i zabrani na komisariat. Tam złożyli zeznania w sprawie pobicia jednego z ochroniarzy, do którego miało rzekomo dojść po meczu. Po złożeniu tych zeznań piłkarze nie trafili do cel. Po prostu ich wypuszczono. Nie wyznaczono nawet kaucji. Dwójka po przesłuchaniu była wolna.
Zarzuty
Serb i Portugalczyk mogli więc spokojnie wrócić do domów. Po pewnym czasie stało się jednak jasne, iż pojawiły się zarzuty w sprawie incydentu związanego z piłkarzami. Te nie dotyczyły obu zawodników, a tylko Radovana Pankov’a. Obrońca miał usłyszeć zarzut nawet nie pobicia, a naruszenia nietykalności cielesnej. Jest to więc mniejszy „kaliber” niż pobicie. Zarzut ten może pojawić się nawet w momencie popchnięcia, czy dotknięcia kogoś, kto sobie tego nie życzy. Oficjalne dokumenty na piśmie nie trafiły jednak jeszcze do Polski.
Otoczka
Możliwe więc, że momencie gdy ochroniarz nie chciał otworzyć drzwi, doszło do przepychanek i słownej awantury stąd owe zarzuty. Z racji jednak tego, że w Polsce jesteśmy przeddzień wyborów, sprawa została bardzo rozdmuchana medialnie i rozpętało się piekło.
Nie można też ukryć, iż spora w tym zasługa holenderskiej policji. Otoczenie autobusu i słowa o szturmie działają na wyobraźnię. Gdy zaś spór i retoryka się zaostrza, strony bardziej "okopują" się przy swoim zdaniu.
Wielka polityka
Sprawa sięgnęła szczytów władzy. Głos zabrał premier, prokurator generalny, czy europosłowie. Wszyscy oni uderzają w Holandię i wskazują, iż to, co zaszło jest efektem przyjazdu ludzi z Polski. Wrogość więc spowodowana jest tylko tym iż Holendrzy mają się za lepszych.
Zupełnie inaczej do sprawy podchodzą Holendrzy. Ci uważają, iż działania polskich władz są „bezwstydne”. Wskazują, iż rząd PiS atakuje niderlandzką praworządność tylko na swój polityczny użytek z racji zbliżających się wyborów. Władze w Warszawie nie chcą zobaczyć, iż to Polacy byli tego feralnego dnia agresorami i nie chodzi tu tylko o wydarzenia związane z Legionistami. Do Holandii zjechała też grupa polskich pseudokibiców, która siała spustoszenie w mieście.
Drugie dno
Sport stał się więc narzędziem polityki. Polityki, w której, jak zauważają obserwatorzy z Niderlandów, partia premiera chce pokazać Polskę, jako tą dobrą, a zachód jako ten zły. Mamy tu więc syndrom oblężonej twierdzy. To, co się zaś stało z racji meczu to doskonała okazja do ataku na Holandię. Niderlandy bowiem wielokrotnie podnosiły alarm i krytykowały zmiany, jakie mają miejsce w Polsce z racji sądownictwa lub praw kobiet. Teraz zaś rząd rozpoczynając śledztwa, czy wzywając na dywanik panią ambasador, chce się wybielić. Wszystko w myśl „Jak oni śmią nam wytykać błędy, skoro u nich bije się i aresztuje polskich sportowców i zabrania nawet mówić po polsku. Kto więc tu jest tym złym, my?”.
W efekcie więc sprawa piłkarzy, która w zwykłych warunkach zakończyłaby się pewnie grzywną w wysokości 100 euro, urosła do awantury dyplomatycznej. Będzie ona zapewne jeszcze długo „pompowana” przez władze w Warszawie. Kto zaś ma w niej rację? Polskie władze, czy holenderskie organy bezpieczeństwa? Na to pytanie musicie już państwo sobie odpowiedzieć sami. My nie chcemy opowiadać się po żadnej ze stron.
Źródło: Gol24.pl
Źródło: AD.nl